Orlickie Góry

(wyprawa przerwana)

Dzień 1 - 4.06.2005 - sobota

Zaplanowaliśmy z Mietkiem kilkudniowy wypad w Orlicke Hory. Miejsce docelowe: Pastviny. I mimo że prognoza pogody na najbliższe dni nie najlepsza mamy nadzieję że jakoś sobie damy radę. Dziś jedziemy do Zdonova ,częściowo trasą mniej uczęszczaną: Jawor, Roztoka, Dobromierz, Stare Bogaczowice, Jaczów, Kamienna Góra, Krzeszów, Kochanów,  Zdonov.
Od rana pogoda typowa dla ostatnich dni: zimno i już  od Warmątowic zaczyna padać. Nakładamy peleryny, jedziemy dalej  i gawędzimy sobie o środkach łączności ponieważ ostatnio mieliśmy z nią pewne problemy. W rezultacie Mietek podejmuje decyzję o zakupie telefonu komórkowego. Zajeżdżamy więc po drodze do salonu IDEI w Jaworze i od ręki kupujemy telefon :). A potem chwila refleksji i zdziwienia: kupiliśmy z marszu takie pożyteczne urządzenie jakby chodziło o jedną bułkę lub paczkę zapałek. A przecież jeszcze tak niedawno czekało się na telefon domowy 10 a nawet 15 lat !!.
Straszny teraz bałagan, a przecież kiedyś był ład i porządek :).
Przez cały dzień pada z przerwami, raz mniej raz więcej. A w Kamiennej Górze dopada nas solidna ulewa. Zmęczeni i trochę przemoczeni docieramy wieczorem do Zdonova gdzie mamy zarezerwowany nocleg w przyczepie campingowej Mietka.
W trakcie jazdy korzystając z chwilowej przerwy w deszczu ,udało mi się zrobić 2 zdjęcia przed Dobromierzem.
Dziś przejechaliśmy 94 km

Dzień 2 - 5.06.2005 - niedziela

Dziś mamy w planie jazdę w górach. A ponieważ do celu daleko, więc część drogi (do Nachodu) postanawiamy odbyć pociągiem.
Zjeżdżamy na rowerach do Adršpach i w kasie kupujemy bilety. I tu ciekawostka: otrzymujemy bilety osobowe do Nachodu , ale bilety na rower - ponieważ na trasie jest przesiadka - możemy nabyć tylko w pociągu. Kupimy wiec bilety rowerowe 2 razy, w każdym pociągu oddzielnie. Ale to drobiazg; najważniejsze że każdy pociąg ma wydzielone miejsca na rowery !.
Oglądamy ładne centrum Nachodu, robimy drobne zakupy z niemałymi kłopotami; jak zwykle u Czechów w niedzielę prawie wszystko zamknięte.
Wreszcie ruszamy w stronę Dobrosova, cały czas pod górę. I kiedy jesteśmy już na przegibku, zaczyna padać, a  właściwie lać. Siedzimy na przystanku autobusowym i czekamy. Mokro i zimno. Po godzinie oczekiwania, Mietek proponuje powrót. Sytuacja faktycznie nieciekawa, przed nami wszak poważne góry, noclegów nie mamy zaklepanych, a ponieważ nasza dewiza brzmi: "z przyrodą się nie walczy" , więc podejmujemy decyzję o zaniechaniu dziś dalszej jazdy. Ubieramy peleryny i zjeżdżamy z powrotem do Nachodu. Przy okazji obserwujemy i podziwiamy wielu młodych rowerzystów którzy rano wybrali się na wycieczkę ubrani tylko w cienkie koszulki (świeciło słońce), a teraz przemoczeni do suchej nitki zjeżdżają z góry na łeb na szyję. Natomiast my powolutku, spokojnie i godnie :).
Zajeżdżamy na dworzec kolejowy. Pociągu do Adršpach nie ma, ale jest do Mezimesti. To nawet lepiej.
Jedziemy pociągiem do Mezimesti (pada), stamtąd na rowerach na przejście w Golińsku (nie pada),  drobne zakupy (teraz przebitka na alkoholu w Czechach prawie żadna).
Przechodzimy na polską stronę, jedziemy do Mieroszowa a stąd na przejście graniczne Zdonov. Przechodzimy z powrotem na czeską stronę i jesteśmy "w domu".
Dziś na rowerach tylko 30km
 

Nachod

To jest cały pociąg...

Mieroszów Nasza, a właściwie Mietka hacjenda

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 3 - 6.06.2005 - poniedziałek

Ponieważ nie damy rady "zdobyć" Pastvin na rowerach, wyruszamy dziś w tym kierunku samochodem Mietka.
Pogoda dziś niezła, więc jedziemy sobie na luzie i podziwiamy z okien samochodu Kralovehradecky Kraj. Po lewej ręce widzimy Orlickie Góry a przed nami górki, pagórki, ładne krajobrazy. Robię po drodze kilka zdjęć przez (trochę brudne)  szyby samochodowe. Są "zakłócenia" ale co nieco widać :).
Pastviny trochę nas rozczarowują: ładny zalew ale wąski o dość stromych brzegach, ceny podobne do polskich a nawet wyższe. Mietek postanawia że nie przyjedzie tu ze swoją przyczepą.
Dziś na rowerach zero km :).

 


Nové
Město nad Metují
 

Královéhradecký kraj

Nové Město nad Metují

Pastviny


Dzień 4 - 7.06.2005 - wtorek

Pogoda popsuła nam szyki, więc dziś wracam sam rowerem do domu. O 7:30 wyruszam w kierunku nowo otwartego (12 maja br) przejścia turystycznego Chełmsko Śląskie - Libna. Przejeżdżam tych 6 km nie spotykając żywego ducha ale kilka starych figurek, i owszem. Na samym przejściu też nikogo. Zjeżdżam ładną drogą asfaltową do Chełmska. Ależ biedne i zaniedbane miasteczko !. Dawno już nie spotkałem takiej ruiny.
Teraz kierunek Krzeszów, Kamienna Góra. Chłodno i wiatr coraz silniejszy (bajdewind lewego halsu) ale na razie nie pada. Ubieram więc zimową czapkę z nausznikami i zimowe rękawice. Teraz jadę jak panisko i oglądam pagórkowaty krajobraz i piękne chmury. Zwłaszcza te ostatnie - są bowiem coraz "piękniejsze". Ciekawe kiedy zacznie padać. Bo na razie mam do przejechania jeszcze około 80 km a taki dystans w deszczu i pod wiatr to raczej średnia przyjemność.
W Kamiennej Górze odnajduję trasę rowerową ER-6, która wzdłuż Bobru doprowadza mnie prawie do Kaczorowa. Nadal nie pada. Wstępuję więc do miejscowej karczmy - b. ładny wystrój myśliwski - i zjadam porządny obiad.
Niestety. wszystkiego mieć nie można: "nie dopilnowałem" podczas tej przerwy pogody i teraz pada. Ubieram pelerynę i jadę dalej. Od Starej Kraśnicy do Muchowa mam korzystny kierunek wiatru ale coś mi ciężko idzie po tych pagórkach. Czyżby ta litrowa butelka whisky kupiona w Czechach była tak ciężka ? Niemożliwe. I nagle olśnienie: niepotrzebnie brałem ją w opakowaniu kartonowym, teraz karton namoknięty i daje mi "popalić" :)
Od Muchowa do Legnicy trasa łatwa i znana aż do znudzenia.
W sumie dziś ciężki dzień przy tej pogodzie. Czas "na siodełku" rekordowy: 8 godz  10 min. !  Uff... moje siodełko.
 A kilometrów: 104.

Droga ze Zdonova do Libnej Nowe przejście graniczne Chełmsko Śląskie - Libna

hz