Dzień 1 - 13.10.2003 - poniedziałek
Startujemy o 8,30. Zimno. Krótki postój przy moście na Kaczawie
(Dunino)
dla rozgrzania rąk
i nóg. Na 23 km w Brenniku przerwa na posiłek.
Chowamy się przed przenikliwym
wiatrem za pagórkiem. Trochę pomaga.
Jedziemy dalej: Uniejowice, Pielgrzymka, Twardocice ,
Dłużec. Po lewej widoki na Ostrzycę, choć trochę daleko. Przed Sobotą b.
ładne widoki na przełom Bobru, ale wszystko pod słońce. Za Sobotą
zatrzymujemy się na chwilę na moście
na Bobrze. Po ostatnich deszczach dużo wody w rzece. A dwa tygodnie temu Bóbr
w okolicach Janowic Wielkich widzieliśmy prawie zupełnie bez wody.
Przejeżdżamy Dębowy Gaj, Pławną i o 16,30 jesteśmy w Lubomierzu. Jechało
się ciężko z powodu zimna: na podjazdach pocimy się bo jesteśmy dość ciepło
ubrani, na zjazdach przenikliwe zimno. Ale grunt że nie padało !.
Robimy zakupy (Mietek gasi od razu pragnienie) i meldujemy się na kwaterze.
Wieczorem wychodzimy do miasta, zaglądamy do kościoła. Piękne wnętrze, kościół
oświetlony ale pusty. Okazuje się że mieszkańcy właśnie biorą udział w
procesji (dni papieskie). Procesję (ponad 100 osób) spotykamy na rynku. Robię
ukradkiem (?) 1 zdjęcie.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Widok na Ostrzycę | Widoki na przełom Bobru | Bóbr | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Most na Bobrze | Napój energetyczny... | Widok wieczorem z okna naszej kwatery | Wnętrze kościoła | Procesja |
Dzień 2 - 14.10.2003 - wtorek
Dziś jedziemy do Czech. Wyruszamy o 8,15. Chłodno, na trawie szron, lekka
mgiełka ale nie wieje. Przez Radoniów, Proszówkę o 9,30 dojeżdżamy
do Mirska. Tu zamierzamy kupić dewizy. W oczekiwaniu na otwarcie kantoru, w
bardzo ładnej karczmie o sympatycznej nazwie "Paprotka"
zjadamy pierogi i wypijamy po gorącej herbacie. Z Mirska
jedziemy ścieżką rowerową prawym brzegiem Kwisy aż do Krobicy. Tu skręcamy
w stronę Czerniawy Zdroju i przejścia granicznego. Tuż po 12-tej jesteśmy w
Nowym Mieście pod Smrekiem. Żadnych rewelacji. Nie licząc tego że zaczyna
padać. Zastanawiamy się co robić: wracać czy jechać dalej do Frydlandu.
Tylko 12 km w dół. Ale dzień krótki i trudno będzie wrócić przed nocą.
Zadecydował argument: tam jeszcze nas nie było.
Ryzyko się opłaciło: deszcz przestaje padać, nawet pokazuje się słońce a
przed nami otwierają się wspaniałe widoki na pasma górskie których to widoków
nie sposób opisać. Żeby choć można ugryźć kawałek i zabrać ze sobą :).
Zdjęć nie robimy bo:
- mamy mało czasu
- słońce "źle ustawione".
Może w drodze powrotnej.
O 14,00 jesteśmy we Frydlandzie. Kupujemy suveniry, oglądamy kilka ładnych
obiektów, no i wdrapujemy się na wzgórze zamkowe aby obejrzeć zamek. W
drodze na zamek mijamy mocno zaniedbaną dzielnicę (Romowie?). Kilka
zdjęć, posiłek i jazda z powrotem.
![]() |
![]() |
![]() |
Teraz słońce "ustawiło się" na tyle lepiej że prawie go nie widać
:). Ale zdjęcia pstrykamy,
może coś z tego wyjdzie ?.
Od granicy jazda idzie nam o wiele lepiej bo przeważnie z górki. Ale i tak
docieramy do Lubomierza o zmroku na zapalonych światłach.
Wieczorem do późna rozmawiamy przy piwie (i nie tylko) z dwoma bardzo
sympatycznymi turystami z Lublińca którzy właśnie zwiedzają Dolny Śląsk.
Musimy przyznać że robią to bardzo skrupulatnie i dokładnie. O czym
rozmawialiśmy ? Zdaje się że o... wszystkim :).
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Dzień 3 - 14.10.2003 - środa
Rano dzień mglisty, chłodny i ponury, ale nie wieje. Za to zaczyna padać. Czekamy. Wyruszamy dopiero o 9,15. Pogoda stopniowo poprawia się. Robimy sobie zdjęcia przed Dębowym Gajem.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Właśnie: znacie piosenkę: "W Dębowym Gaju...." ?.
Mietek wrócił się bo coś zgubił przed Dębowym Gajem a ja czekam na niego w
Dębowym Gaju i nudzę się. Z nudów robię "dla potomności" kilka
zdjęć tej nieczynnej linii kolejowej i zdewastowanej stacyjki. Krzewy,
chwasty, pusto, smutno. Kiedyś jeździły tu pociągi. I komu to przeszkadzało
? :). Zaczynam marzyć: może w przyszłości będą tędy mknęli cykliści
po... ścieżkach rowerowych ?
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Teraz szybko przemierzamy tę samą trasę którą jechaliśmy w poniedziałek w przeciwnym kierunku. Nie będę ukrywał: lekko podmarznięty z dużą ulgą znalazłem się w ciepłym domu...
Łącznie w tych trzech dniach przejechaliśmy: 67 + 85 + 67 = 219 km.
I to by było na tyle...
hz