Zdjęcie Gór Sowich wykonane z polnej drogi między Pieszycami i Bielawą
21-06-2016- WTOREK
Dzisiaj jadę w Góry Sowie. Dawno, dawno temu jeździliśmy tam na narty. Czasami
udawało się trochę pojeździć na wyciągach linkowych, bo orczykowych jeszcze w
zasadzie nie było, o innych nawet nie wspominając. Ostatni raz byłem w Górach
Sowich na rowerze z Mietkiem w roku 2005.
Szynobusem dojeżdżam do Jaworzyny Śląskiej i dalej na rowerze jadę tak: Bolesławice, Stary Jaworów, Witków, Milikowice. Pogoda na razie "odstaje" od prognozy, słońce za chmurami więc i zdjęcia wychodzą nieciekawie. Zresztą oprócz kościołów, obiektów do "pstrykania" na razie brak.
A propos kościołów: w małych miejscowościach dość często
jedynym obiektem wartym fotografowania bywa mniej lub bardziej stary kościół.
Stąd w mojej kolekcji zdjęć, kościołów jest sporo. Dawno co prawda minęły czasy
gdy kościoły były otwarte przez cały dzień, więc zazwyczaj można je teraz
oglądać tylko z zewnątrz. Zdarzają się też sytuacje że otwarte jest wejście do
przedsionka kościoła, skąd przez kratę daje się obejrzeć jakiś fragment
wewnątrz.
Tak czy inaczej, po każdej dłuższej wycieczce i po kolejnej porcji nowych zdjęć
obiektów sakralnych, zauważam u siebie wzrost pobożności.
Nad zalewem przed Komorowem
robię sobie przerwę na drugie śniadanie. Rozglądam się po okolicy. Z jednej
strony widać w oddali Masyw Ślęży a z drugiej gór jeszcze nie widać choć
niebawem powinny się pokazać.
Sam zalew niewielki oddany do użytku w 1990 roku po wybudowaniu tamy na potoku
Milikówka. Relaksują się tu mieszkańcy Świdnicy, podobno były też kiedyś duże
ryby.
W okolicach Witoszowa spotykam kolarzy trenujących przed jutrzejszymi
mistrzostwami Polski w jeździe indywidualnej na czas. Pędzą po okolicznych
drogach jak szaleni. Ponieważ taki styl jazdy mi nie odpowiada, więc jutro nie
wystartuję :)
Przez Burkatów, Bystrzycę Górną docieram do Jeziora Lubachowskiego. Wybieram
mniej uczęszczaną drogę po południowej stronie jeziora, mijam Zagórze Śląskie i
zatrzymuję się w przydrożnej smażalni pstrąga. Powiem prawdę: powoli przestaję
być amatorem na te smażone pstrągi. Niedawno jadłem pierogi z kaszą i kapustą i
były o wiele lepsze.
Teraz zaczyna się cyrk z poszukiwaniem zamówionej kwatery w wiosce
Niedźwiedzica. Cofam się do Zagórza i wyjątkowo stromym podjazdem docieram do
wioski. Tu dowiaduję się, że szukany adres znajduje się nieopodal znanej
mi smażalni pstrąga. Zjeżdżam więc z powrotem w dół i 150 m za smażalnią
znajduję swoją kwaterę. Prawda zaś jest taka że miejsce to praktycznie nie ma
nic wspólnego z nazwą Niedźwiedzica. To jest już moja trzecia przygoda ze
swoistą wiejską numerologią !
Dziś 46km, sumaryczne przewyższenie 520m.
Mapka trasy:
https://goo.gl/maps/U1fqNXfR1Gr
Zdjęcia:
22-06-2016 -ŚRODA
Wstaję wcześnie i jak zwykle robię kilka zdjęć w porannym słońcu, tym
razem w towarzystwie sympatycznego kotka. Po śniadaniu wyruszam w trasę:
Jugowice, Walim, przełęcz Walimska, Pieszyce. Najpierw lekko pod górę doliną
Bystrzycy. Mijam kilka starych wiaduktów kolejowych oraz kilka starych fabryczek
z dużymi kominami. Widać że zarówno wiadukty jak i fabryczki, najlepsze
czasy mają za sobą.
Od Walimia zaczyna się stromy podjazd w kierunku Przełęczy Walimskiej.
Spory wysiłek wynagradzają piękne widoki wzdłuż całego podjazdu. Od przełęczy
stromy zjazd przez Rościszów do Pieszyc.
Szczerze mówiąc nie lubię stromych zjazdów bo ciągle trzeba mocno hamować i
pilnie patrzeć na drogę. Co innego łagodne zjazdy: jedzie sobie człowiek na
luzie, gapi się na wszystko dookoła i relaksuje.
W Pieszycach dobry człowiek poradził mi aby do Bielawy jechać boczną polną
drogą. Chwała Mu za to !
Już dawno nie spotkałem tak urokliwych widoków: czerwone maki na tle ciemnych
wzgórz Gór Sowich.
Z Bielawy do Dzierżoniowa jadę bezpiecznie po ścieżce rowerowej. Trochę tym
razem zawiodło mnie planowanie w czasie i w rezultacie w Dzierżoniowie byłem w
niedoczasie. Zdążyłem ledwo zjeść schabowego "po kowalsku" (nazwa adekwatna do
jakości: kotlet tłuczony przez osobę o sile kowala) i pstryknąć jedno
zdjęcie, a potem migiem na dworzec kolejowy, skąd szynobusem do Legnicy.
Ponieważ szynobus spóźnił się 20 minut, zdążyłem odbyć krótką konwersację z człowiekiem na peronie. Okazało się, że to bezdomny imieniem Andrzej, żyje sobie z dnia na dzień, nie ma własnego kąta, przy sobie miał radio tranzystorowe i jakąś odzież w reklamówce. Z życia jest zadowolony bo ma emeryturę 2100 zł jako że był człowiekiem pracowitym i akuratnym w pracy, dobrze zarabiał. Lubił co prawda wypić, ale praca była najważniejsza. Teraz koledzy zazdroszczą Mu tak wysokiej emerytury ale się nie wywyższa i nawet piwo czasem kolegom postawi.
Dziś 44km, sumaryczne przewyższenie 700m
Mapka trasy: https://www.komoot.de/tour/9929994
Zdjęcia